Dokładnie sześćdziesiąt dwa lata po śmierci Noego jego syn, teraz już stary dziadek stał na wzgórzu i spoglądał na miasto. Kilka metrów za nimi na pustynnym piasku wielbłądy przypatrywały się im z zainteresowaniem. Być może dlatego, że właśnie skończyli się modlić. Podnieśli się i podziwiali w milczeniu miasto Ur. Wschodni brzeg Eufratu tętnił życiem. Nawet tutaj dochodził gwar bazarowych kupców handlujących w cieniu potężnego zigguratu. Mimo sędziwego wieku wyłapywał każde obco brzmiące słowo. Dobrze pamiętał jak trzysta lat temu ludzie mówili wyłącznie jednym językiem. Teraz jest inaczej. To krzyczeli Ci, którzy nie mogli się dogadać. Kupcy, którzy przypłynęli ze wszystkich stron świata wraz ze swoimi cennymi towarami. Do pracy w przędzalniach szli Chaldejczycy szli do swoich domów pracują niewolnicy rozmawiający tylko sobie znanym językiem, wywołując tym wściekłość nadzorców. Miasto rozwijało się mimo wysokich podatków nakładanych przez wszechwładnych kapłanów boga księżyca Sina. To jemu codziennie składali ofiary na szczycie potężnej piramidy.
Martwiło go, że ich pamięć zniknęła wraz z wodami potopu. Przymknął oczy i oparł głowę o drewnianą laskę. To przeklęty Nimrod zmienił wszystko. Nieraz widział strach w oczach ludzi, na których polował prawnuk Noego. Poświęcał ich później pogańskiemu Molochowi uważając się za silniejszego od Jahwe.